Sobotę Annika miała wolną od pracy, a jednak mimo tego obudziła
się już chwilę po siódmej.
Nie
chciała wstawać. Nie po to, żeby zacząć przeżywać dzień w
mieście, do którego on wrócił.
W nocy
miała problemy z zaśnięciem. Wiedziała, że pierwsza jej myśl po
przebudzeniu będzie dotyczyła jego. Jak w czasach, zanim najpierw
oduczyła się o nim marzyć, a potem go wspominać. Gardziła tamtą
sobą, nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Podobnie jak z nim.
Przeleżała
dobrą godzinę po prostu wpatrując się w sufit i starając się
myśleć o czymś innym. Bez skutku. Wciąż miała przed oczami to
zamyślone spojrzenie, jakim obdarzył ją wczoraj wieczorem.
Patrzyła na niego może przez kilka sekund i z dużej odległości,
a mimo tego doskonale pamiętała, że marszczył brwi w wyrazie
konsternacji, zupełnie tak, jakby nie był pewien, czy to ona.
Dupek. Był czas, że oddałaby dla niego wszystko, a on teraz ledwie
potrafił rozpoznać ją w tłumie.
Tyle
przepłakanych nocy, tyle dni spędzonych na bezmyślnym wpatrywaniu
się w pustą przestrzeń. Nie zasługiwał na to, żeby z jego
powodu kolejną sobotę spędzała na leżeniu w łóżku i
rozmyślaniu o tym, jak bardzo go nienawidzi. Podniesienie się do
pozycji siedzącej wymagało od niej użycia wszystkich sił, jakimi
dysponowała, nie mówiąc już o postawieniu nóg na podłodze i
zrobieniu kilku pierwszych kroków w stronę łazienki. Ale udało
jej się. Powoli, z każdą chwilą coraz łatwiej było jej się
pogodzić z myślą, że życie toczy się nadal, niezależnie od
tego, czy Michael Hayboeck wrócił do Innsbrucka, czy nie.
Przez
ostatnie półtora roku wypracowała sobie rutynę, której zawsze
trzymała się w wolne od pracy dni. Budziła się wcześnie, szła
do łazienki, a następnie schodziła do kuchni, gdzie parzyła sobie
kawę. Mocną, bez cukru i mleka. Picie jej było jedynym momentem w
ciągu dnia, kiedy czuła, że naprawdę żyje. Czasami zdarzało
się, że po odłożeniu pustego kubka do zmywarki zjadała płatki z
jogurtem, ale częściej bywało tak, że brakowało albo płatków,
albo jogurtu, więc wtedy jej pierwszym posiłkiem był obiad
podawany późnym popołudniem przez mamę. Nie czuła głodu. Dzień
upływał jej na oglądaniu seriali, a kiedy to robiła, nie skupiała
się na sobie, ale żyła życiem bohaterów. Jeśli oni nie byli
głodni – a nie byli prawie nigdy – to ona też nie była.
Proste. Wieczorem kładła się spać z poczuciem, że znowu
zmarnowała kolejny dzień. Nie wiedziała, czy gorsza była ta
świadomość bycia nieużyteczną, czy obezwładniająca niechęć
do jakichkolwiek działań mogących do odmienić.
Bardzo
ją drażniło, kiedy ktoś zaburzał jej rutynę. Tak jak Stefan
teraz, gdy w momencie, kiedy powinien jeszcze spać, krzątał się
po kuchni i uniemożliwiał jej swobodne poruszanie się między
ekspresem, a szafkami, w których znajdowały się kolorowe kubki
oraz pojemnik ze zmieloną wcześniej kawą. Wchodząc do
pomieszczenia, mruknęła pod nosem niezrozumiałe „dzień dobry”,
sygnalizując w ten sposób, że nie ma ochoty na rozmowę, jednak
brat udawał, że nie odczytał tego komunikatu.
—
Wcześnie wczoraj wróciłaś — zauważył.
Annika
jedynie wzruszyła ramionami. Miała nadzieję, że jeśli nie
odpowie, to Stefan da sobie spokój z przeprowadzaniem wywiadu.
Jednak kiedy po chwili spojrzała na niego, żeby sprawdzić, czy
rzeczywiście sobie odpuścił, okazało się, że patrzy na nią
wyczekująco, a po nawiązaniu kontaktu wzrokowego poruszył brwiami
w ponaglającym geście.
—
Sara szybko się upiła i było jej już wszystko jedno, czy jestem
tam z nią, czy nie — wyjaśniła niechętnie.
—
Zostawiłaś pijaną koleżankę samą w klubie? — niemal
wykrzyknął Stefan z udawanym oburzeniem, w które Annika prawie
uwierzyła. Niestety zdradził go uśmiech czający się w kącikach
jego ust.
—
Jest dorosła, na pewno sobie poradziła — odpowiedziała, jednak
nie brzmiała przy tym pewnie. Wiedziała, że Sarze nie mogło stać
się nic złego, a jednak przez Stefana i jego żarciki zaczęła się
martwić. Postanowiła, że kiedy wróci do swojego pokoju, wyśle
jej SMS-a z pytaniem, czy wszystko w porządku.
Z kawą
zaparzoną w ulubionym kubku z księżniczkami Disneya, usiadła przy
wyspie kuchennej i dopiero wtedy zaczęła się przyglądać temu, co
robi Stefan. Jak zwykle o poranku miał na sobie jedynie bokserki.
Kiedyś okropnie drażniło ją to jego przyzwyczajenie, ale teraz
przestała zwracać na nie uwagę. Stał przy kuchence i smażył na
patelni coś, co pachniało wyjątkowo apetycznie.
— Co
robisz? — spytała, nie potrafiąc ukryć zaciekawienia.
—
Pancakesy — odpowiedział i, jakby dla potwierdzenia, zrzucił trzy
owalne, pulchne naleśniki z patelni na talerz.
—
Możesz jeść pancakesy będąc na tej swojej diecie?
Kawa
była za gorąca, by móc ją pić, dlatego Annika po prostu
zataczała kubkiem małe kółka na blacie wyspy.
— To
jakaś fit wersja. Przepis Marisy Zobaczymy, co z tego wyjdzie —
zaśmiał się.
Annika
również nie umiała ukryć rozbawienia. Był czas, kiedy po zmianie
trybu życia Marisa wszystkich terroryzowała zdrowymi zamienniami
słodkich dań. Nic z tego – mając do wyboru jej ciasto
„czekoladowe” z fasoli, a prawdziwie czekoladowe brownie ich
mamy, wybór Anniki i Stefana zawsze padał na to drugie. Mimo tego
Marisa nie ustawała w wysiłkach i robiła, co mogła, żeby
przekonać ich do swojej kuchni.
Przyglądała
się, jak Stefan przekłada naleśniki bananami, polewa polewą z
masła orzechowego, a na koniec posypuje borówkami. O ile w
przypadku ubrań i fryzury często okazywał się całkowitym
bezguściem, tak w przypadku jedzenia cechowało go wysokie poczucie
estetyki. Na białym, kwadratowym talerzu danie prezentowało się
wyjątkowo apetycznie.
—
Majstersztyk. — Annika z uznaniem pokiwała głową. — Zrób
zdjęcie na Instagrama, zanim to zjesz.
Stefan
wyprężył pierś i z dumą spojrzał na swoje dzieło.
—
Proszę. — Postawił talerz przed Anniką, obok kubka z
księżniczkami. — Zanim zjesz, możesz zrobić zdjęcie moim
telefonem.
— Nie
chcę tego jeść — odpowiedziała szybko.
—
Dlaczego?
Poczuła
ponowny przypływ rozdrażnienia. Stefan znów niszczył jej poranną
rutynę, tym razem podsuwając pod nos gotowe śniadanie. Wiedziała,
dlaczego to robił. W życiu by się do tego nie przyznał, ale
martwił się o to, że w ostatnim czasie tak mało jadła, przez co
wyraźnie schudła. Udawał, że go to nie obchodzi, a śniadanie dla
niej zrobił ot tak, przy okazji, bo przepis był na dwie porcje, a
jemu nie chciało się dzielić składników na pół. Taka sytuacja
miała miejsce już nie pierwszy raz.
— Nie
jestem głodna. — Szła w zaparte, pomimo tego, że zapach
naleśników, teraz jeszcze bardziej intensywny, powodował
zwiększoną produkcję śliny w jej ustach.
—
Annika, nie rób mi tego — jęknął błagalnie. — Marisa urwie
mi głowę, jeśli się dowie, że nie spróbowałaś naleśników z
jej autorskiego przepisu.
Spojrzała
na pancakesy ułożone na talerzu w niewielki stos. Uwielbiała
połączenie masła orzechowego z bananami, a borówki ułożone na
wierzchu, zatapiające się w gęstej polewie, jako jej ukochane
owoce jedynie wzmagały apetyt.
— Nie
jestem pewna, czy zjem taką dużą porcję — uprzedziła jeszcze,
żeby Stefan nie myślał, że tak łatwo dała się przekonać.
— Po
prostu spróbuj — zachęcił ją z uśmiechem.
Wrócił
do smażenia reszty ciasta, podczas gdy ona odkroiła kawałek
naleśników i włożyła go do ust. Połączenie słodkiego banana
ze słonym masłem orzechowym maskowało nieco mdły smak
pozbawionych cukru pancakesów. Jednak jako całość wszystko
komponowało się świetnie i Annika nawet nie zauważyła, kiedy na
jej talerzu pozostały jedynie ślady polewy. Nie umknęło to uwadze
Stefana, który jednak taktownie powstrzymał się od komentarza i
ograniczył jedynie do niezauważalnego dla siostry uśmieszku.
Kiedy
piła kawę, a on skończył przygotowywać porcję naleśników dla
siebie i usiadł naprzeciwko niej, Annika postanowiła zadać
pytanie, które męczyło ją już od dawna.
—
Stefan? — zaczęła niepewnie. — Tak właściwie, to dlaczego
nie kupicie z Marisą własnego mieszkania?
Widelec
z kawałkiem banana w dłoni Stefana zamarł w połowie drogi do jego
ust. Trafił do nich dopiero chwilę później, kiedy on sam
zastanawiał się nad odpowiedzią. Annika przez chwilę martwiła
się, że jej pytanie było zbyt wścibskie i że podrażniła nim
brata, jednak on podszedł do jej ciekawości bardzo spokojnie.
—
Wiesz, jak często nie ma mnie w domu. Gdybyśmy się wyprowadzili od
rodziców i zamieszkali razem, to Marisa większość czasu tak
naprawdę spędzałaby sama. — Wzruszył ramionami. — Dobrze jest
tak, jak jest.
Annika
pokiwała głową. Wyjaśnienie Stefana brzmiało rozsądnie. Nie
wiedziała, co jeszcze mogłaby w tym temacie powiedzieć, dlatego
wróciła do picia kawy w milczeniu.
— Nie
sądziłem, że aż tak bardzo przeszkadza ci moja obecność tutaj —
zażartował Stefan po dłuższej chwili.
Uśmiechnęła
się sarkastycznie, chcąc dać mu do zrozumienia, że wcale nie
bawią jej takie oskarżenia.
—
Jesteś jedyną osobą w tym domu, która robi za mojego szofera i
kucharza. Nie poradziłabym sobie bez ciebie — odpowiedziała,
wciąż tym samym, ironicznym tonem.
—
Miło — skwitował, śmiejąc się.
Chcąc,
nie chcąc, Annika uśmiechnęła się ponownie, jednak tym razem
szczerze. I przez chwilę tak po prostu uśmiechali się do siebie –
ona pijąc kawę, a on jedząc naleśniki. Jak za dawnych czasów.
W
pewnym momencie Stefan wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany
dźwięk i w przypływie nagłej paniki poderwał się z krzesła.
— Co
się stało? — spytała zaniepokojona Annika.
Nim
odpowiedział, minęło kilka sekund, w czasie których przeżuwał
to, co miał w ustach i nerwowo rozglądał się po kuchni.
—
Widziałaś gdzieś mój telefon?
Wyraz
twarzy Anniki powoli przerodził się ze zmartwienia w
niedowierzanie. Naprawdę to z powodu zaginięcia telefonu Stefan
popadł w takie roztrzęsienie? Nie była pewna, czy powinna się
zaśmiać, czy może zaniepokoić nowym uzależnieniem brata.
— Nie
widziałam — odpowiedziała spokojnie, decydując, że najlepiej
będzie poczekać na dalszy rozwój sytuacji.
—
Cholera.
Przestał
się jedynie rozglądać i przeszedł do działania. Szukał telefonu
na blacie przy kuchence, przekładając przy tym wszystkie brudne
naczynia, puste opakowanie po jajkach i paczkę pełnoziarnistej
mąki, czyniąc w ten sposób jeszcze większy bałagan.
— Do
czego jest ci tak bardzo potrzebny? — Annika doszła do wniosku, że
to zasadnicze pytanie, bez którego nie stwierdzi, czy Stefan ma
sensowny powód dla takich desperackich poszukiwań, czy po prostu
odczuwa pilną potrzebę przejrzenia mediów społecznościowych.
—
Czekam na ważny telefon od sponsora — mówiąc to, otworzył
lodówkę i skrupulatnie, począwszy od najwyższego piętra, zaczął
wykładać jej zawartość na kuchenny blat.
Annika
pokręciła głową, tym razem nie umiejąc powstrzymać rozbawienia.
—
Wstrzymaj się z tym demolowaniem kuchni, przecież mogę po prostu
do ciebie zadzwonić i telefon sam się odezwie — wytłumaczyła,
kiedy Stefan spojrzał na nią z wyrzutem.
Najpierw
uderzył się w czoło otwartą dłonią, a potem podrapał po głowie
z zawstydzeniem.
—
Taaak, to chyba dobry pomysł — przyznał.
Zostawiła
go samego z bałaganem i poszła na górę do swojego pokoju po
telefon. Kiedy wróciła, Stefan wciąż drapał się po głowie,
patrząc to na niemalże pustą lodówkę, to na wyłożone na blacie
produkty, zupełnie tak, jakby nie wierzył w to, że jest ona w
stanie ponownie pomieścić taką ich ilość.
Jego
telefon odezwał się, o dziwo, nie z wnętrza lodówki, ale z jej
wierzchu, na którym był położony. Stefan uśmiechnął się,
próbując ukryć zażenowanie.
—
Schowałem go tam, żeby się nie pobrudził mąką — wyjaśnił,
widząc pytające spojrzenie siostry. — Dzięki za pomoc.
— Nie
ma za co — skwitowała, nie chcąc gnębić go jeszcze bardziej
żartami, na które i tak nie miała ochoty. — Właściwie to ja
dziękuję... za śniadanie — wymruczała pod nosem. — Możesz
przekazać Marisie, że te pancakesy są zdecydowanie lepsze od
ciasta fasolowego — dodała nieco głośniej.
— Nie
ma sprawy. — Kiwnął głową. — Na pewno się ucieszy... Ale o
tym cieście nie będę wspominał.
Nawet,
gdyby chcieli jeszcze porozmawiać, oboje nie mieli pomysłu na żaden
temat, który można by było poruszyć. Annika miała zamiar wyjść
z kuchni i przenieść się do salonu, żeby rozpocząć maraton
jakiegoś nowego serialu, jednak kiedy zauważyła bezradność w
oczach Stefana, który wciąż przyglądał się swojemu bałaganowi,
postanowiła się nad nim zlitować.
—
Posprzątam to za ciebie — oznajmiła z westchnieniem.
—
Naprawdę? — Stefan spojrzał na nią z radosnym niedowierzaniem.
—
Tak. Idź stąd, zanim się rozmyślę.
Nie
trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Wykonał jeszcze tylko
gest, jakby zamierzał ją wyściskać, jednak powstrzymał się w
ostatniej chwili i ruszył w stronę wyjścia z kuchni.
—
Dzięki — rzucił na odchodnym.
Annika
już chwilę później pożałowała tego gestu dobrej woli. Siedząc
przy wyspie kuchennej nie widziała dobrze bałaganu, jakiego narobił
Stefan. Minęło dobre pół godziny, nim pochowała wszystko do
lodówki, brudne naczynia włożyła do zmywarki, a z blatu starła
pozostałości po jajkach i mące. Ale kiedy już jej się udało z
tym wszystkim uporać, z satysfakcją rozsiadła się na swoim
ulubionym fotelu w salonie i rozpoczęła maraton nowego serialu. Tym
razem jej wybór padł na „Północ Południe”. Ostatnimi czasy
lubiła za sprawą telewizji przenosić się do XIX-wiecznej Anglii i
podziwiać tamtejsze stroje, wnętrza i obyczaje, pomimo tego, że
myśl o eleganckich dżentelmenach, którzy wraz ze swoją epoką
odeszli w zapomnienie, potęgowała jej melancholię.
Serial
miał tylko cztery odcinki, jednak robiła między nimi dłuższe
przerwy na wykonanie prac domowych, o których prosiła ją mama i
dlatego kiedy skończyła oglądać, nadszedł już wieczór. Idealna
pora, żeby zapoznać się z wiadomościami z minionego dnia. Annika
włączyła kanał telewizji publicznej i z wielkim bólem przeniosła
się z XIX wieku do współczesności.
— Co
oglądasz?
Prawie
poderwała się z fotela, kiedy do salonu weszła jak zwykle
uśmiechnięta Marisa. Zamiast odpowiadać na jej pytanie, Annika
kiwnęła głową w stronę prezentera telewizyjnego.
— Co
za nudy. — Marisa opadła na sofę i wyciągnęła nogi, które w
jej przypadku sięgały do dwóch trzecich długości mebla. — Nie
chcesz iść z nami na domówkę do Gregora?
— Nie
— odpowiedziała krótko Annika, nawet nie odrywając przy tym
wzroku od ekranu telewizora.
—
Dlaczego? — Marisa sprawiała wrażenie szczerze rozczarowanej.
— Już
się naimprezowałam w ten weekend.
— Ale
u Gregora na pewno będziesz się bawić lepiej niż wczoraj w
klubie! Wyobraź sobie, że ten głupek urządził sobie w ogrodzie
pole do minigolfa — zachichotała. — Dzisiaj jest ciepło,
będziesz mogła sama to zobaczyć
Annika
westchnęła wymownie. Czy wszyscy ludzie z jej towarzystwa zmówili
się, żeby jak najbardziej uprzykrzyć jej życie? Wczoraj Sara,
dzisiaj Marisa... Coraz bardziej działał jej na nerwy ten ich brak
poszanowania dla jej chęci spędzania wieczorów samotnie we własnym
domu.
— Nie
jara mnie minigolf — powiedziała to najbardziej chłodnym tonem,
na jaki mogła się zdobyć, mając nadzieję, że ostudzi on
entuzjazm Marisy.
Ta już
otwierała usta, aby podjąć kolejną próbę przekonania Anniki do
pójścia na imprezę Gregora, kiedy w salonie zjawił się Stefan,
który postanowił zabrać głos w dyskusji.
—
Marisa, daj jej spokój. Skoro nie ma ochoty, to niech nie idzie.
Nie
zważając na jej pełne oburzenia spojrzenie, usiadł na tej części
sofy, której nie zajmowały jej nogi.
—
Ale... — zająknęła się Marisa. — Ann, nie próbowałam cię
wyciągać z domu, kiedy było zimno, ale teraz mamy maj, a ty nie
możesz przesiedzieć kolejnego lata oglądając seriale. Musisz
gdzieś wyjść, musisz poznać nowych ludzi... — przerwała,
niepewna tego, jaki skutek wywołają jej spontaniczne słowa.
Uśmiechnęła się, żeby nieco załagodzić ich wydźwięk.
—
Marisa, rozumiem twoją troskę, ale proszę cię, żebyś uszanowała
moją decyzję i zostawiła mnie w spokoju — odpowiedziała Annika,
na tyle spokojnie, na ile pozwalało jej rosnące rozdrażnienie.
Marisa
nie mówiła już nic więcej. Westchnęła ze zrezygnowaniem, po
czym nieco zmieszana przeniosła wzrok na telewizor. Stefan
odchrząknął nerwowo.
—
Chyba będziemy się już zbierać, co? — zwrócił się do swojej
dziewczyny.
W
odpowiedzi jedynie pokiwała głową, po czym wstała z sofy i, nie
czekając na Stefana, wyszła z salonu.
—
Dzwonił już do ciebie ten sponsor? — spytała Annika,
przypominając sobie poranne zamieszanie.
—
Jeszcze nie — odpowiedział, również wstając z kanapy. Podążył
za Marisą, jednak nim wyszedł z salonu, zatrzymał się i spojrzał
na siostrę. — Mogłabyś być dla niej nieco milsza. Martwi się o
ciebie. Wszyscy się martwimy.
Stał
tak jeszcze przez chwilę, przygryzając nerwowo wargę, ale ponieważ
Annika nie zabrała głosu, a on nie miał już nic więcej do
powiedzenia, wyszedł z pokoju.
Miał
rację. Powinna być milsza. Ale oni powinni zrozumieć, że jeśli
mówi, że nie ma ochoty na imprezy, to nie ma i nawet jeśli zmuszą
ją do wyjścia, to wcale nie będzie się dobrze bawić.
Zmieniła
kanał na jakiś komediowy, bo straciła chęci do słuchania o
zbliżających się wyborach prezydenckich, w których i tak nie
zamierzała głosować i o kryzysie migracyjnym Europy, na
rozwiązanie którego i tak nie miała żadnego wpływu. Wsłuchiwała
się w sztuczny śmiech nieistniejącej widowni sitcomu i rozmyślała
nad tym, jakie danie na jutrzejszy obiad przygotuje jej mama.
Odcinek
nieznanego jej serialu dobiegł końca, a ponieważ po przerwie
reklamowej mieli być puszczani „Przyjaciele”, Ann zmieniła
pozycję na fotelu na wygodniejszą. Zapowiadał się całkiem
przyjemny wieczór.
Do
czasu.
Właśnie
kończył się drugi odcinek „Przyjaciół”, kiedy usłyszała
wibracje telefonu dochodzące gdzieś spomiędzy poduszek ułożonych
na sofie. Najpierw rozejrzała się w poszukiwaniu swojego smartfona,
a kiedy znalazła go tam, gdzie go zostawiła, czyli na stole,
podniosła się z fotela w celu sprawdzenia, do kogo należy ten
drugi. Tak, jak się obawiała, był to telefon Stefana. Na szczęście
wibracje były spowodowane SMS-em od mamy, jednak skąd miała mieć
pewność, że sponsor, który był tak ważny dla jej brata, nie
zadzwoni na przykład za chwilę? Jako dobra siostra nie mogła tak
po prostu zignorować faktu, że telefon Stefana został w salonie,
podczas gdy on sam przebywał na domówce Gregora. Musiała się tym
zająć, niezależnie od tego, jak bardzo wciągnęły ją perypetie
„Przyjaciół”. Znalazła w kontaktach u siebie numer Marisy i
wykonała połączenie. Chciała poinformować Stefana, że zostawił
w domu telefon, bo, znając go, nie zauważyłby tego do końca
imprezy, jednak Marisa nie odebrała ani za pierwszym, ani za drugim
i trzecim razem. Annice nie udało się również dodzwonić do
Gregora. Nie miała wyjścia – musiała osobiście pofatygować się
do domu Schlierenzauera i dostarczyć roztargnionemu bratu jego
narzędzie kontaktu ze światem. Z wielkim bólem wyłączyła
telewizor i, usprawiedliwiając swoją niechęć do przebierania się
z leginsów w dżinsy i wykonywania makijażu tym, że nie ma czasu
do stracenia, bo sponsor może zadzwonić w każdej chwili, wyszła z
domu.
Niecałą
godzinę później, po niezbyt komfortowej przejażdżce komunikacją
miejską, dotarła pod drzwi domu Gregora Schlierenzauera.
*
Michi
wrócił do domu, żeby uciec przed samotnością, a teraz, po
spędzeniu całego poprzedniego dnia w centrum zainteresowania matki,
a nocy na imprezowaniu z Alexem, potrzebował jej jak powietrza.
Właśnie dlatego zaraz po przebudzeniu, bez śniadania, wsiadł do
auta ojca i przyjechał do jednego z tych miejsc w Innsbrucku, za
którymi tęsknił najbardziej.
Bergisel.
Piękna i wzniosła nawet, a może szczególnie teraz, kiedy tłum
kibiców nie zakłócał jej spokoju. Zawsze lubił ją właśnie
taką – pustą i cichą. Była otwarta, więc nie musiał
przeskakiwać przez ogrodzenie tak, jak to robił wiele razy. Wszedł
na jej teren i stanął na szczycie trybun, skąd roztaczał się
najlepszy widok na cały obiekt.
To
tutaj oglądał pierwsze konkursy, to tutaj oddawał swoje pierwsze
skoki na dużej skoczni, to tutaj zaczęła się jego miłość do
tego sportu. Gdyby nie Bergisel, nie odnalazłby swoje pasji i sensu
życia, nie osiągnąłby swoich sukcesów. To nie była tylko
skocznia, ale potężna siła, która go stworzyła. Właśnie
dlatego w gorszych chwilach przychodził do niej jak po radę do
starej przyjaciółki. Siadał na trybunach tak, jak teraz i
zastanawiał się, jak nawrócić swoje życie na właściwe tory.
Brakowało mu tego w ciągu minionych dwóch lat, kiedy rezygnował
ze startów w Innsbrucku „ze względów osobistych”.
Zwykle
nikt nie zakłócał jego rozmyśleń, bo Michael dobrze wiedział, o
jakich porach tu przychodzić, aby tego uniknąć, ale tym razem było
inaczej. Znajomy głos wołający jego imię, dochodzący z okolic
wejścia na trybuny, wyrwał go z medytacji. Kiedy spojrzał w tamtą
stronę, jego oczom ukazała się wysoka sylwetka machająca do niego
entuzjastycznie. Z tej odległości nie mógł dostrzec twarzy,
dlatego niechętnie podniósł się z siedzenia i ruszył w jej
stronę. Kilka kroków wystarczyło, aby rozpoznał w tej postaci
Gregora Schlierenzauera.
Była
to jedna z nielicznych osób w drużynie, z którą utrzymywał
przyjacielskie relacje. Większość kolegów odsunęła się od
niego, kiedy przechodził ten trudny okres, o którym teraz tak
bardzo chciał zapomnieć. Natomiast Gregor go rozumiał, a
przynajmniej próbował to robić, zawsze służył dobrą radą, czy
po prostu miłym słowem. Właśnie dlatego na jego widok
rozdrażnienie wywołane wytrąceniem z rozmyślań natychmiast
opuściło Michiego. Nie widzieli się od marca, od czasu zakończenia
sezonu. Te dwa miesiące wystarczyły, żeby Hayboeckowi po prostu
zaczęło go brakować.
Przybił
piątkę z Gregorem i, nie potrafiąc ukryć uśmiechu, który pchał
się na jego usta, zadał pytanie, które tak bardzo go ciekawiło:
— Co
tu robisz?
Schlieri
nie odebrał tego za niegrzeczne. Uśmiechnął się półgębkiem,
po czym w odpowiedzi na pytanie uniósł pokrowiec na aparat, który
miał zawieszony na lewym ramieniu.
—
Mała fotorelacja z tego, jak Bergisel wygląda poza sezonem —
dodał. — Hej, Hayboeck! — zawołał nagle, wprawiając tym
Michiego w niewielkie oszołomienie. — Dobrze cię znów widzieć
na starych śmieciach! Na jak długo przyjechałeś?
Znów
to pytanie, które padło już z ust jego matki, a potem ojca.
Dlaczego nikomu nawet przez myśl nie przeszło to, że mógł po
prostu wrócić do domu?
— Na
stałe — odpowiedział.
Uśmiech
Gregora stał się szerszy, co nieco podniosło na duchu Michaela.
Dobrze wiedzieć, że nie tylko jego rodzina cieszy się z jego
powrotu.
— To
jeszcze lepiej! — stwierdził entuzjastycznie Schlieri, nawiązując
do znanej tylko sobie myśli. — Robię dzisiaj wieczorem domówkę,
więc skoro już tu jesteś, to może zechciałbyś wpaść? —
wyjaśnił, widząc zdezorientowane spojrzenie kolegi.
Michael
zawahał się. Dobrze wiedział, kto również otrzymał zaproszenie
na domówkę Gregora i bynajmniej nie były to osoby nastawione do
niego przychylnie. Przyjechał tutaj, żeby przywrócić wszystko w
swoim życiu, w tym również stosunki towarzyskie, do stanu sprzed
dwóch lat, ale nie był pewien, czy takie nagłe zjawienie się na
kameralnej imprezie nie wywoła odwrotnego skutku. Przestąpił
nerwowo z nogi na nogę, zastanawiając się, w jaki sposób odmówić
Gregorowi tak, aby go do siebie nie zniechęcić.
— Nie
jestem pewien, czy będę mile widzianym gościem — odpowiedział
ostrożnie.
Gregor
westchnął, po czym przeczesał włosy palcami, jak zawsze, gdy się
nad czymś zastanawiał.
— Daj
spokój — powiedział wreszcie. — To moja impreza, w moim domu, a
w moim domu jesteś zawsze mile widzianym gościem.
Słysząc
te słowa, Michi znów nie potrafił się nie uśmiechnąć.
Przypomniały mu one, że to właśnie Gregor był jednym z powodów,
dla których nie zakończył swojej kariery i nie odszedł od
austriackiej kadry.
—
Postawiłem sobie w ogrodzie pole do minigolfa... — dorzucił
Schlieri, niby mimochodem, ale szelmowski uśmiech zdradzał jego
prawdziwe intencje.
Doskonale
wiedział o zamiłowaniu Michiego do gry w golfa. Ta wzmianka była
niczym as w rękawie, który zachował specjalnie na ostatnie
zagranie. Zaciekawienie w oczach kolegi jedynie potwierdziło jego
przypuszczenia odnośnie tego, że jego najnowszy nabytek to coś,
wobec czego nie będzie potrafił przejść obojętnie.
—
Poważnie? — zaśmiał się Michael. — Stary, nie wierzę. Nawet
ty nie jesteś aż tak głupi.
Gregor
puścił tę ostatnią uwagę mimo uszu. Michi domyślił się, że
pewnie po prostu przywykł do takiej reakcji ze strony osób, które
informował o swoim nowym polu do minigolfa.
— Nie
jest duże, bo nie miałem zbyt wiele miejsca, ale w sam raz, żeby
się dobrze bawić — wytłumaczył rzeczowym tonem Schlieri. — To
jak, wpadniesz?
Wątpliwości
Michaela powróciły, jednak ciekawość wzięła górę.
—
Taaak, myślę, że tak. Wpadnę na chwilę zobaczyć tego twojego
minigolfa — obiecał.
—
Świetnie. — Gregor wyszczerzył zęby w swoim idealnym uśmiechu.
— Ja będę już lecieć, muszę jeszcze wszystko przygotować. Do
zobaczenia wieczorem. — Poklepał Michiego w lewe ramię.
— Do
zobaczenia — odpowiedział Hayboeck.
Gregor
odszedł, ale on nie potrafił znów usiąść na trybunach i wrócić
do swoich rozmyślań. Rozmowa z nim pozbawiła go tej melancholii,
która go tu przywiodła. Nie pozostało mu nic innego, jak opuścić
teren skoczni i wrócić do domu na spóźnione śniadanie. A
właściwie już wczesny obiad, jak się okazało, kiedy przybył na
miejsce. Zjadł go w towarzystwie rodziców i młodszego brata –
jak za starych, dobrych lat. Wprawdzie przy rodzinnym stole brakowało
jeszcze Stefana, ale tylko dlatego, że jako jedyny postanowił
opuścić to hayboeckowe gniazdko i uwić własne. Poza tym wszystko
sprawiało wrażenie, jakby powoli wracało do normy.
Reszta
dnia upłynęła zadziwiająco szybko. Po obiedzie Michi zagrał z
Alexem w FIFĘ, a następnie razem zrobili krótki trening, na który
składały się jogging i ćwiczenia w przydomowym ogródku. Kiedy
skończyli, dochodziła osiemnasta, czyli najwyższy czas, aby zacząć
się szykować na domówkę Gregora.
Michi
nigdy nie był typem, który przywiązywał dużą wagę do swojego
wyglądu. Owszem, zawsze pilnował tego, żeby jego ubrania były
czyste i niezbyt pogięte, ale nie spędzał długich godzin w
galeriach handlowych na ich kupowaniu, a potem w domu przed lustrem
na dopasowywaniu do siebie. Zresztą jego stylizacje zazwyczaj
stanowiły dżinsy i T-shirt, więc przy takim zestawieniu nawet nie
było co kombinować. Teraz również założył czarne spodnie i
szarą, luźną koszulkę. Włosy ułożył w przeciągu kilkunastu
sekund swoim wypróbowanym sposobem i już chwilę później wyszedł
gotowy z domu.
Gregor
nie mieszkał daleko, dlatego całą drogę pokonał pieszo. Im
bliżej celu się znajdował, tym bardziej zwalniał kroku, a kiedy
dom Schlieriego pojawił się w zasięgu jego wzroku, zastanawiał
się, czy nie lepiej byłoby zawrócić i zobaczyć to pole do
minigolfa innym razem. Przez cały sezon zimowy unikał integracji z
kolegami z kadry, a teraz tak po prostu miał przyjść na tę
domówkę i udać, że wcale nie zauważył, że w ciągu minionych
dwóch lat odsunęli się od niego i że nagle nabrał ochoty na
zabawę z nimi?
A może
to było właśnie to, co powinien zrobić? Może jeśli uda, że
wszystko jest tak, jak dwa lata temu, to ten porządek rzeczy
istotnie powróci? Prędzej czy później będzie musiał stawić
czoła kolegom, bo nic nie osiągnie ukrywając się w domu. Lepiej
będzie mieć to już za sobą – z tą myślą Michael pokonał
ostatnie kroki dzielące go od posiadłości Gregora Schlierenzauera.
Gospodarz
przywitał go szerokim uśmiechem i mocnym uściskiem szczupłych
ramion.
—
Jednak jesteś. Nie byłem pewien, czy przyjdziesz — wyznał
Gregor, wpuszczając do go wnętrza domu.
Słysząc
to, Michael skrzywił się ironicznie.
— Ja
do samego końca też nie — odpowiedział.
Wraz z Gregorem udał się do ogrodu na tyłach domu, po drodze
zgarniając z lodówki butelkę Ottakringera. Zanim wyszedł na
taras, otworzył ją i pociągnął kilka dużych łyków. Tak dla
rozluźnienia.
—
Patrzcie, kto postanowił nas odwiedzić! — Gregor entuzjastycznym
tonem zapowiedział jego nadejście zupełnie tak, jakby próg drzwi
balkonowych miał zaraz przekroczyć sam Walter Hofer.
Być
może to właśnie dlatego podzielone na grupki towarzystwo nie
przywitało go głośnym aplauzem, ale czymś na kształt
westchnięcia pełnego zdziwienia wymieszanego z rozczarowaniem.
—
Cześć — rzucił w przestrzeń, unosząc dłoń w powitalnym
geście i siląc się na uśmiech.
Odpowiedziały
mu pojedyncze pomruki dochodzące z różnych miejsc tarasu i ogrodu.
Tak, jak się spodziewał, jego powrót do Innsbrucka nie wywołał
powszechnej euforii, a raczej coś zgoła przeciwnego. Był pewien,
że przed jego przyjściem rozmowy prowadzone przez gości Gregora
były dużo żywsze, a ludzie nie wymieniali ze sobą
porozumiewawczych spojrzeń, które zapewne miały pozostać przez
niego niezauważone, jednak nikt nie przykładał większych starań
do tego, aby tak się stało. Michael spodziewał się takiego obrotu
spraw, dlatego nie poczuł się zawiedziony czy dotknięty. Martwił
go jedynie fakt, że po odejściu Gregora nie będzie miał co ze
sobą zrobić i prawdopodobnie spędzi cały wieczór na samotnym
piciu piwa. A przecież nie po to tu przyszedł. Dlatego kiedy
Schlieri odszedł, aby zabawiać resztę gości, wcześniej jednak z
niemałym zadowoleniem pokazawszy mu swoje pole do minigolfa, Michael
zaczął dyskretnie przyglądać się zgromadzonym ludziom z nadzieją
na to, że znajdzie chociaż jedną osobę, która będzie miała
ochotę z nim porozmawiać, a jednocześnie nie będzie to
Schlierenzauer. I właśnie wtedy jego wzrok padł na niego. Niegdyś
jego najlepszy przyjaciel, teraz pierwsza osoba, która zepchnęłaby
go z najwyższej belki Vikersundbakken z poluzowanymi wiązaniami
przy nartach, gdyby miała taką możliwość. Facet, którego
traktował jak swojego trzeciego brata; dla którego zrobiłby
wszystko, a który tak po prostu skreślił go z powodu pewnej
sytuacji, która dla Michaela była tak błaha, że gdyby nie jej
następstwa, już dawno by o niej zapomniał. Stefan Kraft stał przy
murowanym grillu razem ze swoją dziewczyną Marisą i bez żadnego
skrępowania wpatrywał się w niego, próbując zabić go wzrokiem.
Gdyby to spojrzenie istotnie mogło zabijać, w przeciągu minionych
dwóch lat Michael umarłby już tysiące razy.
Najgorsze
było to, że nie umiał odwzajemnić nienawiści Stefana. Wciąż
widział w nim swojego najlepszego przyjaciela i wciąż miał
nadzieję, że kiedyś dojdą do porozumienia. A ta nadzieja nie
ułatwiała mu życia, bo potęgowała ból spowodowany odrzuceniem.
Michael dobrze wiedział, że już nigdy nie odzyska przyjaźni
Stefana. Za dobrze go znał, by móc na to liczyć. Dlatego marzył o
tym, żeby ten przynajmniej przestał żywić do niego urazę i od
czasu do czasu uprzejmie się uśmiechnął. Nic więcej. Niestety
nie zapowiadało się na to, żeby w najbliższej przyszłości miało
nastąpić takie ocieplenie ich relacji. Mordercze spojrzenie Stefana
było na to najlepszym dowodem.
— Mam
ze sobą Heinekena. — Głos dochodzący gdzieś z jego prawej
strony wyrwał go z zamyślenia i zmusił do odwrócenia wzroku od
Stefana.
Thomas
Hofer uśmiechał się do niego i patrzył znacząco na trzymaną
przez niego butelkę Ottakringera.
—
Mogę się z tobą podzielić, jeśli chcesz — dodał.
Zaskoczony
Michael potrzebował chwili, żeby zrozumieć, o czym mówi Thomas.
Początkowo w ogóle nie był pewien, czy jego słowa są skierowane
do niego, dlatego nim zaczął się zastanawiać nad tym, co
odpowiedzieć, rozejrzał się dookoła.
—
Kurwa, Hayboeck, do ciebie mówię! — Hofer klepnął go w ramię z
siłą, o jaką Michael nigdy by go nie posądził. — Widzisz tu
kogoś innego pijącego Ottakringera?
— Te,
młody, nie pozwalaj sobie — odparował Hayboeck, odsuwając się
od niego na bezpieczną odległość.
Thomas
trochę się zmieszał, jednak nie odszedł tak, jak spodziewał się
tego Michi. Zamiast tego wciąż wpatrywał się w niego z
wyczekiwaniem. Dopiero to skłoniło Michiego do przyjrzenia się
swojemu piwu, do którego tak bardzo przyczepił się jego rozmówca.
Ne była to górna marka, ale czy rzeczywiście taka zła? No dobrze,
to pytanie nie było tym, które powinien sobie zadać. Należało
się raczej zastanowić nad tym, dlaczego Thomas Hofer tak bardzo
chciał się z nim podzielić swoim Heinekenem.
— Jak
dla mnie Ottakringer jest w porządku — odpowiedział ostrożnie,
puszczając w niepamięć to śmiałe klepnięcie, jakim obdarzył go
Hofer i jednocześnie zastanawiając się, czy jego propozycja nie
jest jakąś podpuchą. Co jeśli w piwie od niego znajdowałaby się
dosypana przez Krafta trucizna?
— Jak
wolisz. — Thomas wzruszył ramionami.
Przez
chwilę obaj w milczeniu przyglądali się grającym w minigolfa na
nowym polu Gregora. Istotnie nie było ono duże, ale za to bardzo
pomysłowe i ciekawe. Michi postanowił, że kiedy już minie
zwiększone zainteresowanie nim, nie odmówi sobie partyjki.
—
Fajnie, że wróciłeś — Thomas jako pierwszy odezwał się
ponownie. — Może wreszcie coś się tu zacznie dziać. — Mrugnął
porozumiewawczo.
—
Widzę, że plotki szybko się rozchodzą. Tylko Gregor wiedział, że
przyjechałem tu na stałe — odpowiedział Michi, odnosząc się do
pierwszej części wypowiedzi kolegi, całkowicie ignorując drugą.
—
Wiesz, ta plotka wywołała niemałą sensację.
—
Poważnie? — Pozornie od niechcenia Michi zachęcił go do
rozwinięcia tematu. Aby wzmocnić wrażenie, jakoby niewiele go to
interesowało, pociągnął z butelki łyk swojego piwa.
—
Mówiłem już – niewiele się tu dzieje. Wszyscy liczymy na jakąś
dramę z tobą i Stefanem w roli głównej.
Michi
spojrzał na niego, nie będąc pewnym, czy powinien się zaśmiać,
czy może raczej porządnie mu przyłożyć. Widząc jego przyjazny
uśmiech, odrzucił drugą opcję, ale nie zdecydował się też na
pierwszą. Bezwiednie zmrużył oczy i zmarszczył brwi,
zastanawiając się, czy Thomas Hofer właśnie sobie z niego kpi,
czy może rzeczywiście z jakiegoś dziwnego powodu mógłby chcieć
się z nim zakumplować. Na wszelki wypadek postanowił pozostać
ostrożnym. W jego położeniu nierozsądne byłoby zniechęcanie do
siebie jednej z niewielu osób, które w ogóle miały ochotę z nim
rozmawiać, z drugiej jednak strony nie mógł młodemu tak po prostu
zaufać. A poza tym nie podobał mu się fakt, że on – Michael
Hayboeck, zdobywca Kryształowej Kuli w sezonie 2012/2013, złoty
medalista mistrzostw świata, duma narodu austriackiego i swego czasu
ulubieniec mediów – miałby zabiegać o sympatię jakiegoś
młokosa, który w kadrze, a zarazem w skocznym towarzystwie znalazł
się tylko za sprawą nazwiska. Postanowił zatem pozostać w
stosunku do całej sprawy sceptycznym, przynajmniej dopóki nie pozna
intencji Thomasa. A przy okazji spróbować wzmocnić swój
autorytet, który, co było widać na załączonym obrazku, w
ostatnim czasie mocno osłabł.
—
Słuchaj, młody — zaczął ostrym tonem. — Dam dobrą radę
tobie i tym wszystkim, o których wspomniałeś. Zajmijcie się
swoim życiem i zostawcie w spokoju moje, okej?
Śmiały
uśmieszek Hofera wreszcie zniknął z jego twarzy, a on sam nagle
zaczął sprawiać wrażenie kilka centymetrów niższego. Michi
odnotował ten fakt z zadowoleniem. Najwyższa pora, aby odzyskać tę
pozycję w kadrze, którą utracił wraz ze swoją życiową formą.
Thomas
zamruczał coś w odpowiedzi, ale Michael już go nie słuchał. Nie
dlatego, że tak mało obchodziły go jego słowa. Wręcz przeciwnie,
wiedział, że powinien okazać mu trochę zainteresowania, bo jego
sympatia mogła mu się przydać – w końcu tonący chwyta się
brzytwy. Po prostu dostrzegł w tym momencie inną osobę, która
zaabsorbowała całą jego uwagę.
Annika
Kraft ze swoją drobną budową ciała i słodką twarzyczką
uchodziła za najładniejszą dziewczynę w towarzystwie, jednak
Michael dostrzegał w niej jedynie źródło swoich problemów i
przyczynę rozpadu przyjaźni ze Stefanem. Wiele o niej myślał w
przeciągu ostatnich dwóch lat i bynajmniej nie były to myśli
dobre. Poprzedniego dnia w klubie w pierwszej chwili jej nie
rozpoznał. Zmieniła się. Nie chodziło tylko o to, że schudła –
zachowywała się zupełnie inaczej niż ta Annika, którą Michi
pamiętał ze wspólnych imprez. Siedziała przy barze, wodziła po
parkiecie obojętnym spojrzeniem i wydawała się przy tym w ogóle
nie czuć muzyki, która wręcz porywała do tańca. Dawniej taka
sytuacja nie miałaby miejsca. Gdy Michael wyobrażał sobie Annikę
w klubie, widział ją wirującą z gracją między ludźmi,
roześmianą, pełną energii, a przede wszystkim – obrzydliwie
pijaną. W takim stanie łatwiej było podrywać chłopaków, a
właśnie to było jedynym powodem, dla którego ona i jej koleżanki
przychodziły na imprezy. Puste laleczki, córeczki bogatych
rodziców, które można było łatwo poderwać przy pomocy jednego
uśmiechu i drinka.
Nie był
pewien, dlaczego postanowił podejść do niej i z nią porozmawiać.
Być może zaciekawiła go ta jej zmiana, a może po prostu chciał
jej powiedzieć to, co mówił jej w myślach już tysiące razy. Nie
dowiedział się tego, bo zniknęła mu z oczu, kiedy przepychał się
do niej między spoconymi ludźmi.
Teraz,
gdy patrzył na nią, rozmawiającą o czymś ze Stefanem i Marisą,
uświadomił sobie, jak wielkie miał szczęście, że ostatecznie do
niej nie dotarł. Pod wpływem impulsu i śmiałości spowodowanej
alkoholem, mógłby powiedzieć za dużo i w ten sposób ostatecznie
przekreślić swoje szanse na pogodzenie się ze Stefanem. Nie taką
drogę powinien obrać. W przeciągu ułamka sekundy wszystko stało
się dla niego jasne.
— …
więc gdybyś jednak chciał pójść na jakąś imprezę i, no
wiesz, powyrywać jakieś laski, to daj mi znać — Thomas nawijał
w najlepsze, jednak dopiero ten fragment ostatniego zdania został
wyłapany przez świadomość Michaela.
— W
najbliższym czasie zamierzam skupić się na treningach —
odpowiedział, nadając swojemu głosowi nieco pogardliwy ton. Ktoś
musiał tego dzieciaka ustawić do pionu.
Znów
nie usłyszał odpowiedzi Hofera, jednak tym razem dlatego, że po
prostu od niego odszedł. Zapomniał o tym, że postanowił go do
siebie nie zniechęcać – miał teraz ważniejsze sprawy do
załatwienia. Annika weszła sama do domu Gregora, dlatego postanowił
to wykorzystać i podążył za nią. Udała się do kuchni, gdzie
wyjęła z lodówki butelkę wody i nalała jej trochę do szklanki.
Mogąc przyjrzeć jej się z bliska, Michael zauważył, że nie
tylko schudła, lecz także wyładniała. W jej spokojnych ruchach
było coś, na co jako mężczyzna nie mógł pozostać obojętny. To
dziwne, ale właśnie teraz, po dwudziestu latach ich znajomości,
pomyślał o niej jak o atrakcyjnej dziewczynie, a nie młodszej
siostrzyczce swojego przyjaciela. Wcale nie podobał mu się ten stan
rzeczy.
—
Cześć — powiedział, chcąc odwrócić swoją uwagę od
niechcianych myśli i skupić ją na rozmowie.
Annika,
która do tej pory nie zdawała sobie sprawy z jego obecności,
wykonała gwałtowny ruch całego ciała, prawie krztusząc się przy
tym wodą. To uświadomiło Michiemu, jak nieodpowiedzialnie się
zachował, strasząc ją w taki sposób. Gdyby udławiła się z jego
winy, Stefan znienawidziłby go już całkiem.
—
Cześć — odpowiedziała, nie patrząc przy tym na niego.
Była
wyraźnie zmieszana tą sytuacją. Michael był pewien, że chętnie
by go zignorowała i wróciła do ogrodu, gdyby nie fakt, że stał
na drodze do wyjścia z kuchni. Zamiast tego oparła się o blat
kuchenny i nerwowo obracała pustą już szklankę w dłoniach,
wbijając przy tym wzrok w jakiś bliżej nieokreślony punkt na
ścianie naprzeciwko.
Nie
wiedział, w jaki sposób zacząć rozmowę. Nie zastanawiał się
nad tym, kiedy tutaj szedł. Ostatecznie postanowił, że
najbezpieczniej będzie na początek poruszyć jakiś
niezobowiązujący temat.
—
Widziałem cię wczoraj w klubie — wyznał.
Dziwnie
było tak stać przy niej i mówić spokojnym tonem, podczas gdy
przez ostatnie dwa lata w myślach obsypywał ją najróżniejszymi
wyzwiskami. Podejrzewał, że ona też nie wspominała go najlepiej,
skoro Stefan wciąż miał do niego taki, a nie inny stosunek.
— I
co w związku z tym? — spytała, nie odrywając wzroku od ściany.
—
Dlaczego uciekłaś?
Okej,
to pytanie z całą pewnością nie było niezobowiązujące. Jednak
kiedy to sobie uświadomił, było już za późno.
—
Pytasz serio? — Tym razem Annika śmiało spojrzała na niego, a
wtedy dostrzegł, że w jej oczach nie pozostało już nic z tamtej
dziewczynki, którą była jeszcze dwa lata temu. Musiała unieść
wysoko głowę, żeby nawiązać z nim kontakt wzrokowy, jednak to
wcale nie odebrało jej pewności siebie, którą zupełnie nagle
zaczęła emanować. — Michael, to nie jest zabawne — dodała,
kiedy po upływie kilku sekund nie odpowiedział na jej pytanie.
—
Przecież nikt się tutaj nie śmieje — zauważył, nieco zbity z
tropu, ale przede wszystkim zły na siebie, że nie poprowadził tej
rozmowy inaczej.
— A
mimo tego mam wrażenie, że próbujesz sobie ze mnie zażartować.
Gdyby
ktoś jeszcze pięć minut temu powiedział mu, że poczuje się
niezręcznie za sprawą oskarżającego spojrzenia Anniki Kraft,
kazałby mu się postukać w głowę. Taki rozwój sytuacji wydawał
się zupełnie nieprawdopodobny, a jednak teraz to on miał ochotę
odwrócić wzrok i znaleźć jakąś rysę na ścianie, na której
mógłby go skupić. Coś w brązowych oczach siostry Stefana
sprawiało, że rzeczywiście czuł się winny. I, co gorsze, nie
potrafił wydusić z siebie ani słowa.
—
Wybacz, ale nie mam ochoty z tobą rozmawiać — oznajmiła po
kolejnej dłuższej chwili.
Nie
przejmowała się już tym, że zagradza jej drogę do wyjścia z
kuchni. Minęła go, a on wciąż nie był w stanie w żaden sposób
zareagować. I to by było na tyle, jeśli chodzi o realizację jego
jedynego sensownego planu. Wszystko spierdolił – jak zawsze.
Ciche
gwizdnięcie, które dobiegło zza ściany, tylko spotęgowało jego
rozdrażnienie. Obrócił się w tamtą stronę z zamiarem
wytłumaczenia nieznajomej osobie, która je wydała, że nie powinno
się podsłuchiwać cudzych rozmów. Ale wtedy okazało się, że ta
osoba wcale nie jest taka nieznajoma, bo w kuchennych drzwiach
pojawił się Manuel Fettner.
Michael
zaklął cicho. Gorzej już chyba być nie mogło.
—
Stary, nie chcę cię martwić, ale tutaj nic nie zwojujesz. Nasza
Ann jest bardzo odporna nawet na najbardziej wyszukany podryw, a co
dopiero na tak beznadziejny, jak twój — radosnym tonem oznajmił
Manuel, uśmiechając się przy tym drwiąco.
Słysząc
to, Hayboeck prychnął głośno. Potrzebował całej swojej silnej
woli, żeby oprzeć się pokusie, jaką podsuwało mu jego urażone
męskie ego, czyli wyjawieniu Manuelowi pewnego faktu dotyczącego
przeszłości. Kto, jak kto, ale on zdecydowanie nie był najlepszą
osobą do zwierzeń.
— Nie
zamierzałem jej podrywać — wyjaśnił zamiast tego.
—
Jasne, jasne. — Fettner skrzyżował ręce na piersi i oparł się
o framugę drzwi. Jego uśmiech z każdą chwilą stawał się coraz
bardziej bezczelny.
Boże,
jak ten koleś potrafił mu zadziałać na nerwy!
Michael
wiedział, że nie powinien dać mu się sprowokować, ale niestety
wiedza nie zawsze przekłada się na czyny.
—
Gdybym chciał, z łatwością bym to zrobił — wypalił, niewiele
myśląc.
—
Och, nie wątpię — odpowiedział sarkastycznie Manuel. — Jeśli
potrzebujesz dodatkowej motywacji, to nawet mogę się z tobą
założyć o to, że nie dasz rady zaciągnąć jej do łóżka. Ale
lojalnie uprzedzam, że wiele się zmieniło w czasie twojej
nieobecności.
Czuł,
że drży z nerwów i z każdą sekundą robi się coraz bardziej
czerwony na twarzy. Najpierw pozbawił się jedynej szansy na
poczynienie jakiegoś postępu w sprawie Stefana, a teraz dał się
wciągnąć w bezsensowną rozmowę. Nienawidził, gdy ktoś sobie z
niego kpił, a tym bardziej, gdy tą osobą był Manuel Fettner. Miał
ochotę przyjąć jego zakład, żeby udowodnić mu, że się myli.
Żeby udowodnić jemu, ale też wszystkim innym, że Michael Hayboeck
wcale nie skończył się w sezonie 2013/2014, ale wciąż w nim
drzemie i obudzi się, kiedy sam tego zechce. Przez jedną krótką
chwilę był bliski uściśnięcia dłoni Fettnera, ale potem
przypomniał sobie o kimś ważniejszym niż urażone ego. O
Stefanie, którego przyjaźni nie odzyska, jeśli uczyni z jego
siostry przedmiot zakładu z Manuelem Fettnerem.
— Nie
będę się z tobą o nic zakładał — powiedział zdecydowanym
tonem.
— Nie
to nie. — Manuel wzruszył ramionami. — Ale gdybyś jednak
potrzebował pomocy, to ja ci jej chętnie udzielę. — Na
potwierdzenie swoich słów mrugnął do niego porozumiewawczo.
—
Dzięki, ale chyba nie skorzystam — odparł Michi, ucinając temat.
Teraz
to on minął Manuela, po czym udał się z powrotem do ogrodu.
Zrobił to tylko ze względu na Gregora. Doceniał jego zaproszenie i
w ogóle tę sympatię, jaką go darzył, dlatego nie chciał
opuszczać jego imprezy po niespełna godzinnym pobycie na niej.
Spędził wieczór wśród ludzi, z niektórymi nawet rozmawiając,
jednak myślami był zupełnie gdzie indziej. Przy Annice, która
zniknęła z przyjęcia równie niespodziewanie, jak się na nim
pojawiła.
Kiedy
zobaczył ją dzisiaj razem ze Stefanem, zrozumiał jedną rzecz.
Droga do niego wiodła przez nią. Nie było szans, żeby odzyskał
jego przyjaźń, jeśli najpierw nie zyska sympatii Anniki. Jeśli
ona mu wybaczy, to Stefan nie będzie miał już żadnego powodu,
żeby żywić do niego urazę. I nic nie szkodzi, że w swoim
mniemaniu Michael nie był niczemu winien. Jego przyjaciel był wart
tego, żeby się upokorzyć i okazać skruchę. Nie zamierzał się
poddawać. Annika nie mogła zmienić się zupełnie, na pewno
zostało w niej coś z tamtej słodziutkiej osiemnastolatki, która
miała do niego taką ogromną słabość.
Jedyne,
co musiał zrobić, to znaleźć to i wykorzystać.
***
Cześć!
Na początek przepraszam, że musiałyście na ten rozdział tak długo czekać. Niestety, kolejny też raczej nie pojawi się szybciej, niż przed upływem dwóch miesięcy. Mam nadzieję, że rozumiecie.
W związku z tym, że pisałam ten rozdział na raty, ma on lepsze i gorsze fragmenty, co pewnie widać. Poza tym ciężko jest mi się dogadać z bohaterami, głównie z Michaelem. Nie mam czasu, żeby na spokojnie siąść i zastanowić się nad jego postacią, a przez to źle mi się o nim pisze. Jest zupełnie inny niż w moim poprzednim opowiadaniu, tutaj też poświęcam mu więcej uwagi i cały czas towarzyszy mi taki lęk, że go zepsuję. W ogóle nie mogę się przyzwyczaić do narracji trzecioosobowej, bo przez ostatnie kilka lat pisałam tylko w pierwszoosobowej, no i dlatego to wszystko wygląda, jak wygląda. Mam jednak nadzieję, że rozdział nie jest tragiczny i że nie zniechęca Was całkiem. Celowo nie wspomniałam o niektórych sprawach i tylko lekko nakreśliłam całą sytuację, żeby Was zaciekawić. No właśnie - dajcie znać w komentarzach, czy mi się to udało :) Wiem, że pierwszy fragment rozdziału może być nudnawy, ale tutaj chodziło mi raczej o to, żeby przybliżyć Wam postać Anniki i ukazać jej relacje ze Stefanem.
Podsumowując: nie uważam ten rozdział za najlepszy, no ale dodaję go, bo co zrobię. Może jak będę miała więcej czasu, to wrócę do niego i poprawię to i owo.
Czekam oczywiście na Wasze opinie :)
Pozdrawiam!
Ta złośliwość losu to chyba już jakaś zależność, bo zawsze kiedy wydaje się nam, że zostawiliśmy coś daleko za sobą, to nagle to wraca w najmniej spodziewanym momencie. Nie wątpię, że dla tej dwójki to nie było miłe spotkanie, choć mam wrażenie, że na Michaelu nie wywarło jakiegoś wielkiego wrażenia. W ogóle dziwnie się czyta o tym, że Michi i Stefan są w stanie "wojny", ale zrobiłaś to w naprawdę przekonujący sposób. Widać, że Stefana z jego siostrą łączy silna więź, więc tak łatwo nie pozwoli Michiemu się do niej znowu zbliżyć.
OdpowiedzUsuńI naprawdę nie masz co narzekać, bo mi rozdział się baardzo podobał! :D
Ściskam ♥
Jestem! Przeczytalam na jednym wdechu i jak zwykle mnie nie zawiodlas.
OdpowiedzUsuńAnnika jest myślę spoko tylko strasznie zagubiona ale ciesze sie ze nie uległa mu od razu jak sie spotkali w kuchni..
Podoba mi sie tu Michi jako taki inny szujowaty myślę charakter :-) zzera mnie ciekawosc co zaszlo przed dwoma laty :-)
I ten Stefan z Marisa :-) oni sa tacy ze jakby ich rozdzielic to nie wyobrazam sobie ich z kims innym :-)
I Gregor ...dziekuje za niego <3 mam nadzieje ze bedzie juz wiecej "niechcebycnazywany" Schlierim juz :))))
Jeszcze Koflera brakuje i byloby idealnie :-D
I jest i Manuel czarny charakter co nie ;-)
Czekam na kolejna czesc zycze powodzenia na maturach a potem do nas wracaj z kolejna częścią: -)
Cebulina
Ja tam jestem oczarowana Twoją narracją i zazdroszczę wszystkim, którzy potrafią pisać w trzeciej osobie - a Ty zdecydowanie należysz do tego grona. Poza tym z każdym kolejnym kolejnym zdaniem czułam, jak wraca moja miłość do Hayboecka, choć on raczej nie jest tu krystaliczną postacią. Trudno na razie coś wywnioskować, ale albo Michi jest dupkiem nie widzącym swoich błędów albo serio nic nie zrobił. Zresztą często jest tak, że w jakimś konflikcie zganiamy winę na drugą osobę, a siebie tłumaczymy - tak chyba jest w przypadku Anniki i Michaela. No cóż, bardzo ciekawi mnie, co się między nimi zdarzyło, że nie dość, że nie zdarzą siebie sympatią to jeszcze rozwaliło to przyjaźń Michaela ze Stefanem.
OdpowiedzUsuńA jeśli o Stefanie mowa, nie przepadam za nim w rzeczywistości, ale tutaj jest on tak sympatyczny, że nie sposób go nie lubić. Może nie ma wielu wspólnych tematów z siostrą (co w sumie jest bardzo realistyczne, z rodzeństwem różnie bywa), ale martwi się o nią i chce dla niej jak najlepiej. Ogólnie scena w kuchni nr 1 była - mimo wszystko - ciepła i bardzo realistyczna.
No dobra, życzę powodzenia na maturce, a potem dużo weny do pisania. Bużka! <3
Hej!
OdpowiedzUsuńNie rozumiem co Ty chciałabyś tutaj poprawiać. ten rozdział jest cudowny i nigdzie nie zauważyłam żadnych gorszych fragmentów. A jak już wspominasz o celowych niedopowiedzeniach, to wiedz, że jestem cholernie zaciekawiona. Czasem aż mnie skręcało podczas czytania, żeby się dowiedzieć o co tutaj chodzi. Dlatego też martwi mnie fakt, że kolejnego rozdziału nie ma się co wkrótce spodziewać :( Dobrze, że wrzuciłaś ten, który jest dość długi :)
Wreszcie trochę bardziej można poznać Annikę i Michiego. Ale ja chcę ich więcej ;p
Podoba mi się relacja między Stefanem a Anniką. Fajne z nich rodzeństwo :)
I tak ogólnie sobie myślę o tym, jak to czasem bywa, że jest dobrze, ma się wielu przyjaciół, wszystko się układa, a potem.... Potem przez jedno, często jakieś głupie wydarzenie coś się zmienia, psuje i.... tak trudno wszystko znów poskładać w jakąś sensowną całość...
Czekam cierpliwie na kolejny rozdział.
Serdecznie pozdrawiam!
Rozdział jak zawsze wspaniały. Nic nie poprawiaj! Bo jest naprawdę świetnie! ;) no ale dla takiej perfekcjonistki jak ty zawsze coś będzie nie tak 😂
OdpowiedzUsuńCo o rozdziale mogę napisać? To dopiero dwójka więc się rozkręca. Podoba mi się relacja brat-siostra. Mają świetne relacje i... Aż zazdroszczę im 😂
Nakreśliłaś niektóre sytuacje więc tym bardziej chce się czekać jak to wszystko się rozwinie nawet te dwa miesiące.
Stefan i Marisa też są fajni :)
A Michael? Rozkręca się! Więc na pewno niedługo się dogadacie.
Życzę weny, więcej wolnego czasu i udanej matury? :*
Pozdrawiam! Ola